Sobór Watykański II
Dekret o apostolstwie świeckich (1965 r.)
Obrady soboru zakończyły się w 1965 roku. W dokumencie, nad którym się pochylamy czytamy intrygujące słowa:
„Nasze zaś czasy wymagają od ludzi świeckich nie mniejszej gorliwości; co więcej, dzisiejsze warunki żądają od nich o wiele intensywniejszego i szerzej zakrojonego apostolstwa” (p.1).
Od ich zapisania minęło 60 lat. Nie mam wątpliwości, że zdefiniowane wówczas owe „dzisiejsze warunki” odnoszą się szczególnie do przemian, jakie pociągały za sobą działania kręgów nowej lewicy, skierowane na niszczenie wszelkich wartości, poprzez ideologię głoszącą całkowity luz moralny. Zgodnie z założeniami twórców Szkoły Franfurckiej[1], kierowanej głownie przez Herberta Marcuse i Theodora W. Adorno, zaplanowano: „obalenie naturalnego porządku poprzez przekształcenie popędu seksualnego, będącego podstawą zasady życiowej, w swoje przeciwieństwo, to znaczy użycie go jako narzędzia śmierci”[2]. Nieco inaczej i może bardziej dosadnie określił to Adorno: „Wyeliminować wszystko, co ma pozór pozytywnego elementu. U marksistów, nowa społeczność u nazistów nowa rasa, według Adorno logika rozpadu, nicość, unicestwienie. Celem neomarksizmu jest zanegowanie wszystkiego, co pozytywne. Nie może być nic pozytywnego w myśli, języku, przeżywaniu świata. Jak to osiągnąć? Skasowanie rozumu, wiary, Boga, wartości, religii. Na co postawić? Na popęd seksualny!”[3].
W 1965 roku, obok wielu innych niepokojących składników życia społecznego, ekonomicznego i politycznego, potęgowania się rozlewu komunizmu, zagrożenia konfliktem nuklearnym, to właśnie lawinowy rozlew rewolucji w sferze moralności seksualnej, stanowił zagrożenie o randze najbardziej niebezpiecznej.
Sobór wskazał, że obrona podstawowych wartości nie może skutecznie przebiegać bez otwarcia się na osoby świeckie.
W innych miejscach tego dokumentu czytamy:
„Istnieje w Kościele różnorodność posługiwania, ale jedność posłannictwa. Apostołom i ich następcom powierzył Chrystus urząd nauczania, uświęcania i rządzenia w Jego imieniu i Jego mocą. Jednak i ludzie świeccy, stawszy się uczestnikami funkcji kapłańskiej, prorockiej i królewskiej Chrystusa, mają swój udział w posłannictwie całego Ludu Bożego w Kościele i w świecie” (p. 2).
„Wszczepieni bowiem przez chrzest w Ciało Mistyczne Chrystusa, utwierdzeni mocą Ducha Świętego przez bierzmowanie, są oni przeznaczeni przez samego Pana do apostolstwa” (p. 3).
Wszyscy, osoby duchowne i my ludzie świeccy, połączeni jesteśmy jednością posłannictwa i przeznaczeni do apostolstwa, ale w obecnej rzeczywistości czynić to musimy ze wzmożoną gorliwością, mając świadomość intensyfikujących się przeciwności.
W pierwszych trzech wiekach Chrześcijaństwa Kościół funkcjonował w nieco zbliżonych uwarunkowaniach. Z jednej strony w świadomości uczniów Chrystusa brzmiało przynaglenie, nazwane nakazem: „Wyruszcie więc i uczyńcie uczniami wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna, i Ducha świętego” (Mt 28, 19), ale z drugiej brutalna rzeczywistość prześladowań najpierw ze strony Żydów, a następnie władzy rzymskiej. Głoszenie Ewangelii w tamtym okresie związane było z zagrożeniem utraty życia. Nie powstrzymywało to jednak samych apostołów i wszystkich ochrzczonych przed głoszeniem Dobrej Nowiny.
Podobieństwo tamtych czasów do rzeczywistości obecnej wyraża się bardziej w istnieniu sił wrogich Ewangelii, realizujących działania uderzające w wiarę, w rodzinę, w duchowość. Nad głoszącymi nie wisi już niebezpieczeństwo utraty życia[4] - sił przeciwstawnych i wrogich jest niezwykle dużo.
Głoszenie, nauczanie, czynienie uczniami napotyka na mur ideologiczny zarówno w postaci działań realizowanych przez środowiska, będące kontynuatorami twórców nowej lewicy, jak i spory sprzeciw społeczeństwa, mającego w bardzo dużym stopniu zniekształcony obraz prawdziwych wartości z powody niezwykle skutecznie działającej propagandy antyaksjologicznej.
W takich uwarunkowaniach konieczne jest zwarcie szyków, stanięcie w jedności, stworzenie autentycznego „Jednego ciała” w Chrystusie, z rozumieniem wielości i różnorodności powołań i charyzmatów.
Wyznawcy w pierwszych trzech wiekach naszej ery doprowadzili do niezwykle potężnego rozrostu Kościoła, mimo bardzo niesprzyjających uwarunkowań, ale dokonało się to nade wszystko dzięki byciu w jedności, bez jakiegoś sztucznego podziału na duchownych i świeckich. Jestem przekonany, że przez wiele pierwszych wieków istnienia Kościoła nie istniało coś takiego jak klerykalizm. Musimy teraz, bez najmniejszej zwłoki, do tego wrócić.
W innym miejscu dokumentu czytamy:
„Jako uczestnicy funkcji Chrystusa-Kapłana, Proroka i Króla, mają świeccy swój czynny udział w życiu i działalności Kościoła. We wspólnotach kościelnych działalność ich jest do tego stopnia konieczna, że bez niej apostolstwo samych pasterzy nie może zwykle być w pełni skuteczne. Świeccy bowiem, ożywieni duchem prawdziwie apostolskim, uzupełniają to, czego nie dostaje ich braciom, i pokrzepiają ducha zarówno pasterzy, jak i reszty wiernego ludu (por. 1 Kor 16, 17-18), na wzór owych mężów i niewiast, którzy wspomagali Pawła w głoszeniu Ewangelii” (p. 10).
Napotykamy tu na stwierdzenie kluczowe, wskazujące na konieczność współpracy, działania wspólnego, „drużynowego”, bez podziałów i oddaleń. Jeśli nie będzie rozumienia konieczności autentycznego, braterskiego bycia razem, misja apostolska, zlecona przez Jezusa, skazana jest na przegraną.
Ojcowie soborowi sześćdziesiąt lat temu napisali:
„Biskupi, proboszczowie i inni kapłani tak diecezjalni, jak i zakonni niech pamiętają, że prawo i obowiązek apostołowania są wspólne wszystkim wiernym, czy to duchownym, czy świeckim, i że w budowaniu Kościoła mają także świeccy swój własny udział. Dlatego powinni po bratersku pracować razem ze świeckimi w Kościele i dla Kościoła oraz specjalną troską otaczać świeckich przy ich pracy apostolskiej” (p. 25).
Przywołany zapis w obecnych uwarunkowaniach stanowić musi nie tylko zachętę do większej otwartości, ale imperatyw warunkujący istnienie Kościoła.
[1] Działała ona na Uniwersytecie we Frankfurcie w latach 1923 -1933.
[2] Cyt. za: R. Skrzypczak, Nadchodzą barbarzyńcy, Kraków 2024r. s. 186 – 187.
[4] Bez wątpienia w wielu rejonach świata zagrożenie utraty życia dla wyznawców Jezus jest bardzo realne, ja jednak odnoszę się nade wszystko do mieszkańców całej cywilizacji zachodniej.
Comentarios